21-letni Ludwik z Goręczyna zginął, bo chciał budować Polskę
17 grudnia mija 55 lat od tragicznych wydarzeń w Gdyni, w czasie których na rozkaz ówczesnych władz, milicja oraz wojsko otworzyli ogień do robotników idących do pracy w Stoczni im. Komuny Paryskiej. Jedną z pierwszych ofiar był 21-letni Ludwik Piernicki z Goręczyna, gmina Somonino, którego kilka kul z broni maszynowej przeszyło na wylot. Jego podziurawiona pociskami kurtka skórzana, do dzisiaj eksponowana jest w gablocie Europejskiego Centrum Solidarności.
Ludwik Piernicki to sławna postać goręczyńskiej społeczności porównywana do Alfonsa Flisykowskiego, także mieszkańca Goręczyna, bohaterskiego dowódcy obrony Poczty Polskiej w Gdańsku we wrześniu 1939 r. Obaj oddali życie za ojczyznę, tyle tylko, że jednego zabili Polacy a drugiego rozstrzelali Niemcy. 17 grudnia 1970 roku, na wezwanie ówczesnych władz, robotnicy tłumnie ruszyli do zakładów pracy. Od kilku dni trwały na Wybrzeżu protesty w związku z ogłoszonymi przez komunistyczne władze podwyżkami cen żywności. I kiedy wydawało się, że sytuacja powoli się normalizuje, a wicepremier Stanisław Kociołek zaapelował do robotników z Wybrzeża by zakończyli protest i stawili się w miejscach pracy, młody Ludwik – pracownik rurowni gdyńskiej stoczni, o 4.20 wyjechał pociągiem do Gdyni i nigdy już do domu nie wrócił. Na przystanku SKM Gdynia-Stocznia, do idących do pracy robotników, oddziały milicji i wojska otworzyły ogień. Jednym z pierwszych który padł od kul był Ludwik Piernicki.
Nie chcieli wydać ciała
Kiedy po pracy Ludwik nie wrócił do domu, rodzina zaczęła mieć złe przeczucia. Szwagier Ludwika – Kazimierz Koźmiński coś słyszał od kolegi, że podobno do szpitala w Gdyni przywieziono zwłoki młodego mężczyzny ubranego w czarną kurtkę skórzaną, ale na początku nie przywiązywał do tego wagi. Całe, ciągnące się w nieskończoność popołudnie i wieczór, rodzice Ludwika nasłuchiwali pełni nadziei, że syn zaraz wróci. Telefony nie działały i nie można było się niczego dowiedzieć u źródła, czyli w stoczni. Pełne nadziei oczekiwanie przerwali jednak brutalnie koledzy Ludwika. Wieczorem zapukali do drzwi jego domu i poinformowali rodziców, że Ludwik nie żyje. Następnego dnia z rana, jego ojciec pojechał do szpitala w Gdyni, ale odesłano go do Akademii Medycznej w Gdańsku. Tam poinformowano go, że prokurator nie zezwala na wydanie ciała. Następnego dnia znowu pojechał, ale ponownie wrócił z niczym, gdyż prokuratorski zakaz ciągle obowiązywał.
Zrozpaczona rodzina nie wiedziała nawet kiedy będzie mogła urządzić Ludwikowi godny pochówek i nie wiadomo było jak długo ta sytuacja będzie trwać.
Przyjechali w niedzielę wieczorem
20 grudnia w niedzielę wieczorem pod dom Ludwika zajechała milicyjna „Nysa”, z której wysiadło dwóch ludzi informując, że jeszcze tego dnia odbędzie się pogrzeb Ludwika na cmentarzu w Gdańsku-Srebrzysku. „Jeżeli chcecie uczestniczyć w pogrzebie, to szybko ubierajcie się, zawieziemy was” – poinformował jeden z nich. Na pytanie matki czy można zabrać odpowiednie ubranie dla syna, odpowiedzieli, że nie ma takiej potrzeby. Kiedy zajechali na cmentarz panowały już ciemności. Okazało się, że podobnych, „szybkich” pogrzebów było tego dnia więcej. Dochodził do nich tylko szloch innych rodzin i odgłos wbijanych gwoździ w wieko trumien. Rodzice Ludwika uparli się, żeby otworzyć trumnę, gdyż chcieli zobaczyć syna. Wtedy ich oczom ukazał się przerażający widok. Ludwik był nagi, owinięty jedynie białym materiałem. Z przodu dziury wlotowe po kulach zaklejone zostały papierem a na plechach bardzo duże ubytki tkanki na znacznym obszarze, spowodowane energią wychodzących pocisków. Po obrzędach w kaplicy trumnę przewieziono samochodem do grobu, który prowizorycznie zasypano, przy blasku lamp naftowych. Następnego dnia robotnicy z cmentarza z własnej inicjatywy uformowali odpowiedni kształt mogiły. W lutym 1971 roku ciało Ludwika ekshumowano i przeniesiono na cmentarz w rodzinnym Goręczynie.
BM
Fot. IPN

Na jednej z fotografii – przestrzelona kurtka Ludwika. W kieszeni był medalik z Matką Boską i legitymacja honorowego dawcy krwi z mottem: „Oddanie krwi jest najwyższym czynem humanitarnym świadczącym o wielkiej solidarności społecznej”.




