Gmina Przodkowo Sport Wywiady

,,Aby zwyciężyć w Cavaliadzie, trzeba być niesamowicie odpornym na stres’’

Tydzień temu opublikowaliśmy artykuł o zwycięstwie Aleksandra Fularczyka w powożeniu czterokonnym zaprzęgiem na Cavaliadzie w Sopocie. Zamieściliśmy w nim część obszernego wywiadu z tym niewątpliwie utalentowanym sportowcem. Dziś publikujemy pozostałą jego część, aby pokazać jak rodzi się pasja. Niech rozmowa ta będzie przykładem dla młodych ludzi, że warto sobie stawiać cele i dążyć do ich realizacji.

Ilu jest takich jak Ty w kraju?

W zaprzęgu czterokonnym teamów, które występują na zawodach na najwyższym poziomie, jest nas naprawdę niewiele. Może 4-5 w kraju. Mowa o tych, którzy mają kwalifikacje do startów na arenie międzynarodowej. Ja te kwalifikacje zdobyłem w zeszłym roku. To umożliwia mi start w zawodach międzynarodowych najwyższej rangi. Na poziomie Mistrzostw Świata. W tym roku takie zawody – Mistrzostwa Europy odbędą się w Holandii.

Ta pozostała czwórka to ludzie w Twoim wieku?

Najmłodsza jest Kasia, która zadebiutowała w tym roku. Jest pierwszą kobietą. Jest ode mnie 15 lat starsza. Pozostałe osoby są też grubo po czterdziestce. W zeszłym roku przyjęli mnie ciepło, ale wiem, że myśleli sobie ,,Czy taki młodziak może nam zagrozić?’’. Kiedy stanąłem na podium takie myślenie porzucili. W tym roku od samego początku czytałem w wywiadach, że jeden z konkurentów jasno dał do zrozumienia, że będzie się obawiał. Zauważam, że jak to w sporcie bywa, zaczęła się wobec mojej osoby trochę nieczysta gra. Mam jednak nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. Prawdopodobnie moi konkurenci nie mogli się pogodzić ze swoją porażką. Ale w sporcie tak już jest, że ktoś wygrywa, wygrywa, a później przychodzi ktoś inny i przestaje.  

Olek, w takim razie wracamy do początków. Skąd się wzięła Twoja pasja?

Jak miałem 10-11 lat, to tata zwoził mnie do stajni pana Stacha Dąbrowskiego. Tam zaczynałem. Później tata stwierdził, że kiedyś będziemy mieć własne konie, ale ja w to nie uwierzyłem.

Przyszedł jednak taki dzień, kiedy zapytał wprost mnie, czy chcemy mieć konie, ale zaznaczył, że muszę od razu się zadeklarować, że mu przy nich pomogę. Minął jakiś czas i pokazał mi projekt stajni. Pierwsze konie kupiliśmy od pana Jarka Lorbieckiego. Były to fryzy – konie do rekreacji i grzeczne. Ja też podchodziłem do tego zupełnie rekreacyjnie. Wtedy bryczka mnie w ogóle nie pociągała i nie miałem żadnych sportowych ambicji. Po prostu chciałem tylko w siodle sobie pojeździć.

Tata cały czas sugerował natomiast bryczki, a ja to przyjmowałem. Wdrażaliśmy się w ten sport, jeździliśmy coraz lepiej. Zaczęliśmy oglądać Cavaliadę. Właśnie podczas jej oglądania zaświtała mi myśl, że może warto spróbować taką czwórką koni powozić. Obiecałem sobie, że kiedyś w takiej Cavaliadzie wystartuję. Po 1,5 roku przystąpiłem do kwalifikacji startu w takich zawodach. Wystartowało nas pięciu. Zdobyłem drugi czas i możliwość jazdy w Cavaliadzie. Zeszły sezon przejeździłem w niej i nabrałem doświadczenia.

W takim razie powiedz czytelnikom, co w tym powożeniu jest najważniejsze?

Według mnie najważniejszy jest timing. Złapać ten dryg, w jakiej chwili lejce nabierać, a w którym miejscu puścić. W zaprzęgu mamy cztery żywiołowe konie. Jak jeden z nich przestaje ,,chodzić’’, to już sypie się cały zaprzęg. Nie sposób funkcjonować. Wystarczy, że jednemu koniowi się coś nie spodoba i odmówi współpracy, to nie da się już wykręcić super czasu. Wystarczy, że jeden koń jest myślami gdzieś indziej, że się denerwuje albo podskakuje, szarpie i nie ma wygranej.  

Dlatego ważne jest, żeby konie były dobrze zjeżdżone. Wtedy wszystko funkcjonuje jak jeden zaprzęg. A przecież każdy koń jest inny. Teraz w moim zaprzęgu są trzy konie półkrwi, a czwarty to holenderski koń gorącokrwisty. To rasa, która aktualnie odnosi największe sukcesy w jeździectwie zarówno zaprzęgowym, skokowym, ujeżdżeniowym. Okazuje się, że Holendrzy są niedoścignieni, jeśli chodzi o hodowlę rasowych koni.

Wracając do tematu, każdy z nich ma swoje imię i każdy jest inny. Inaczej odbiera sygnały. Dlatego wszystko musi być tak skonfigurowane, upięte wędzidła, lejce, dźwignie na pyskach, to wszystko musi być tak dobrane, żebym mógł powozić jednym, wspólnym zaprzęgiem, a nie czterema końmi oddzielnie.

Czy konie to wszystko?

Nie. Ważne są też uprzęże, bryczki, ochraniacze, samochód – koniowóz z przyczepką i oczywiście ludzie. Nasz zespół liczy siedem osób. W Fularczyk Horse Teamie jestem woźnicą, a luzakami są Radosław Falów i Maciej Stromski. Nie jest to tani sport. Wymaga bardzo wiele czasu.

Pracujemy z końmi w różny sposób. Praca ta zaczyna się od zaprzęgu jednokonnego, gdzie pracujemy z każdym koniem osobno. Ta praca indywidualna z każdym koniem jest rzeczą najważniejszą. Pracujemy jedną parą lejc na jednym koniu, a nie tak jak w zaprzęgu parokonnym, gdzie mamy wszystko ze sobą połączone, synchronizowane. Koń musi wyjeździć bardzo dużo godzin, aby być w dobrej kondycji. Szczególnie dotyczy to koni gorącokrwistych, bo są to temperamentne zwierzęta.

Jest praca z ziemi oraz praca na lonży. Praca z końmi wymaga kolejnych etapów. Po zaprzęgu jednokonnym przychodzi parokonny i kiedy koń spisuje się dobrze, to dajemy go do czwórki.

Olek, czy dzisiaj masz satysfakcję z powożenia?

Tak. I to bardzo dużą. Wjeżdżając na arenę, kiedy skanduje parę tysięcy ludzi, to ona musi być. Teraz mieliśmy tego bardzo dobry przykład na Ergo Arenie. Cała była wypełniona po brzegi. Czuło się tę energię, która idzie od trybun. Konie też ją łapią. To jest najpiękniejsze, że możemy dać nasz show i pokazać piękno sportu. Ludzie czują respekt do tego, że potrafię ujarzmić cztery konie i to przy pełnej muzyce. Na arenie o wymiarach 70×35 m jedziemy pełnym galopem, wykonując ciasne zakręty. Ludzie zdają sobie sprawę, że to nie jest takie łatwe.

Powiedz, jakie trzeba mieć predyspozycje do tego sportu?

Przede wszystkim trzeba rozumieć konie. Być delikatnym dla nich. Bo wszystko odbywa się, że tak powiem, na ich pyskach. Trzeba być niesamowicie odpornym na stres. Wjeżdżając na arenę, gdzie naprawdę jest głośno, trzeba mieć dobrą orientację w terenie, wyobraźnię przestrzenną. 20 minut przed zawodami możemy ten tor przejść pieszo bez koni. Musimy go zapamiętać.

I trzeba mieć szybkie ręce, refleks. Musi być odpowiedni czas reakcji np., w którym momencie oddać lejce, zaciągnąć itd. Do tego umiejętność szybkiego podejmowania decyzji. W sytuacjach, kiedy koń nie zrobi dokładnie tego, co chcemy, to trzeba mieć alternatywę jak wyjść z tego szybko, bo wiadomo czas się liczy. Konkursy najwyższej rangi są bezlitosne. Musimy dniami przygotowywać formę na te dwie minuty przejazdu. Jeżeli chce się zwyciężyć, to nie ma miejsca na błędy, bo one kosztują zbyt dużo. W zeszłym roku proszę sobie wyobrazić, że przegrałem o 0,04 sekundy. To pokazuje, jaki jest poziom tych najlepszych teamów.

W takim razie życzymy, abyś przynajmniej o tyle był szybszy w kolejnych zawodach, kolejnej Cavaliadzie. Życzymy też zdobycia kwalifikacji na Mistrzostwa Europy. Byłaby to okazja do kolejnego spotkania. Dziękuję za rozmowę.

Komentarze