O pobycie ukraińskich dzieci w PCM w Garczynie, z dyrektorem ośrodka Wiesławem Baryłą, rozmawia Dariusz Tryzna, redaktor naczelny.
Jak poradziliście sobie z wyżywieniem 120 dzieci w sytuacji, kiedy kuchnia ośrodka nie była do tego dostosowana?
Kiedy dzieci trafiły do nas kuchnia działała na zasadzie cateringu. Ale po 20 kwietnia wszystko się zmieniło. Zatrudniliśmy nowych pracowników i gotujemy sami. Na jedenastu pracowników działających w kuchni, sześć pań to Ukrainki. Dodatkowo za ponad 300 tys. zł kupiliśmy nowe wyposażenie kuchni. To wszystko spowodowało, że dziś mamy większą ilość posiłków i są one zbliżone do kuchni ukraińskiej.
Wiem, że dzieci te przyjechały raczej w tym co miały na sobie i wymagały z pewnością zaopatrzenia w niezbędne rzeczy. Jak to teraz wygląda?
Jeżeli chodzi o odzież, obuwie i środki czystości, to dzieci mają to wszystko, co jest niezbędne do funkcjonowania. To samo dotyczy przyborów szkolnych i zabawek. Zdecydowana większość tych rzeczy trafiła do nas dzięki pomocy ludzi. Dostawaliśmy to jako dary albo środki pieniężne na zakup tych rzeczy. Najlepszą formą która się sprawdziła, to były bony towarowe modnych topowych marek, które otrzymywaliśmy na zakup ubrań i butów. Dzieci same wybierały sobie w Croppie czy Sinsay-u to co im się podobało i dzięki tym bonom zaopatrywały się w ubrania.
A jakiej pomocy udzieliły samorządy z naszego województwa?
Podstawą przebywania dzieci w naszej placówce jest porozumienie jakie wojewoda pomorski zawarł z powiatem kościerskim. Te środki które otrzymaliśmy w wyniku tego porozumienia wystarczają na bieżące funkcjonowanie. Dopóki trwa porozumienie między wojewodą a powiatem, o te środki się nie martwimy i mamy nadzieję, że to porozumienie będzie obowiązywać tak długo, jak to będzie niezbędne. A już teraz można powiedzieć, że dzieci z Ukrainy będą u nas do końca wojny i jeden dzień dłużej. Jesteśmy przygotowani na długie miesiące, byle nie zabrakło finansowania ze strony rządowej.
A co teraz robią te dzieci, w czasie wakacji?
Dużą troskę przywiązujemy do organizacji czasu wolnego dzieciom. Przygotowaliśmy harmonogram dla całej grupy na okres wakacyjny. Część finansujemy naszymi środkami a część finansów pochodzi z zewnątrz. Wiemy już, że najbardziej te dzieci lubią wycieczki. Wycieczki to nie jest organizacyjnie sprawa łatwa, nie mniej jednak, mamy zaplanowanych kilka wycieczek dla każdej grupy wiekowej. Trójmiasto, w tym Oceanarium, ZOO, okręt „Błyskawica”, Łeba, Szymbark, Wdzydze, itp. Są zajęcia w wodzie lub na wodzie, czyli kajaki, żaglówki, rowery wodne. Chcemy, że dzieci uczestniczące w zajęciach na żaglówkach uzyskały patent sternika na koniec zajęć. Mamy zajęcia survivalowe, kulturalne, artystyczne, kulinarne. Do tego wszystkiego zatrudniamy doświadczonych instruktorów, za których zatrudnienie płacą organizacje z różnych krajów świata. I co ważne instruktorzy ci znają język ukraiński a my nie będziemy ponosili kosztów ich zatrudnienia. Część środków jakimi dysponujemy trafia bezpośrednio do budżetu placówki, ale większość trafia do nas za pośrednictwem stowarzyszenia placówek pomagającym Domom Dziecka w Kościerzynie. To stowarzyszenie przyjmuje wszystkie wpłaty i darowizny a potem przekazuje nam bądź w formie rzeczowej, bądź poprzez zakupy na naszą rzecz.
Dzieci które przebywają w Garczynie pochodzą z Domów Dziecka na Ukrainie. Zdarzają się jakieś odwiedziny bliższej czy dalszej rodziny? Czy może pojawia się ktoś z tych zagranicznych organizacji finansujących pobyt dzieci?
Nie jest tajemnicą, że sporo dzieci z sierocińców trafia do domów zastępczych i ten proces był w przypadku „naszych” dzieci szeroko zaplanowany. Dotyczy to wyłącznie sierot. Zabrakło pięć dni, żeby 25 dzieci które przebywają teraz u nas, trafiły do rodzin zastępczych w Kanadzie i USA. Gdyby wojna zaczęła się pięć dni później, one już by tam były, w rodzinach które adoptowałyby je. I część tych rodzin przyjeżdża do Garczyna, żeby dzieci odwiedzić, wspomóc, by pokazać, że te więzi trwają niezależnie od wojny. Mieliśmy tu wizytę właściciela plantacji bawełny w Karolinie Południowej, który już adoptował pięcioro dzieci i chciał jeszcze adoptować trójkę kolejnych. Zapytany przeze mnie skąd się dowiedział, że te dzieci są w tym miejscu, wyciągnął telefon i pokazał komunikator w którym „jego” dziecko upuściło „pinezkę”, pokazując gdzie teraz przebywa. Amerykanin jest teraz z nami w stałym kontakcie a jego przedstawiciel w Polsce, przywozi do nas raz w tygodniu, owoce, jogurty, soki i wszystkim dzieciom funduje raz na jakiś czas pizzę.
Dziękuję za rozmowę.