Powiat kościerski Wokół nas Wywiady

„Oczekuję od władz województwa jednoznacznej decyzji. Albo jesteśmy szpitalem zakaźnym jednoimiennym, albo nie jesteśmy i zaczynamy normalnie leczyć.”

Z doktorem  Arkadiuszem Błaszczykiem rozmawiał Dariusz Tryzna

Dariusz Tryzna: Panie doktorze jak wygląda front walki z koronawirusem w kościerskim szpitalu?

Arkadiusz Błaszczyk: Od kiedy został ogłoszony stan epidemii i poinformowano nas że Szpital Specjalistyczny w Kościerzynie ma zostać jednoimiennie zakaźnym, jest właściwie praca ciągła.  Związana jest ze zbudowaniem nowego oddziału ; obserwacyjno  – zakaźnego. Czemu służy ten oddział .   Trafiają tu pacjenci, którzy mogą być zarażeni. To są często przypadki zawleczone. Często są to ludzie, którzy myślą, że mają koronawirusa  mają objawy, które mogłyby na to wskazywać. Wtedy my  ich musimy skierować do obserwacyjno – zakaźnego. Wziąć wymazy i zaczekać na wynik, a potem podjąć decyzję. Najczęściej to jest wynik ujemny i wtedy decydujemy, czy chory wymaga hospitalizacji czy  musi zostać np. na oddziale wewnętrznym, czy  oddziale kardiologii, zy też może pójść do domu z lekami.

 To jest taki filtr. Bariera pomiędzy organizmem szpitalnym, czyli między resztą oddziałów, a światem zewnętrznym. Chory przechodzi przez SOR, gdzie jest wstępnie zebrany wywiad. Jeżeli istnieje cień podejrzenia, że to może być nosiciel lub zakażony, to wtedy idzie do obserwacyjno – zakaźnego. Trzeba też pamiętać o jednym, że przychodzi chory, który może mieć objawy. Na przykład gorączkę, kaszel, duszność, a jednocześnie inna chorobę np. kolkę żółciową. Takiego chorego też obserwujemy w obserwacyjno – zakaźnym zanim zajmie się nim lekarz właściwy dla schorzenia. My zrobimy wymaz. Później ja daję informację, jaka jest sytuacja.

Tak pracujemy. Do tej pory  mieliśmy  około 20 przypadków, w tym jeden przypadek zakażenia, potwierdzony wymazem. 

DT; Z czym było związane zbudowanie tego oddziału

AB; To był ogrom zadań, przede wszystkim logistycznych. Ważne też było  dostosowanie opracowanych  procedur. Konkretnych ścieżek postępowania nie znaliśmy, bo  w Polsce nikt  do tej pory, poza epidemią ospy  we Wrocławiu w 1963 r., nie miał z czymś  takim do czynienia.  Oczywiście  nasz szpital tak jak i inne, ma procedury  przewidujące  pewne rozwiązania, ponieważ każdy kto trafi do izby przyjęć może być potencjalnie zakaźny. Jest przecież  cała lista chorób, które podlegają obowiązkowemu leczeniu w Polsce w związku z ustawą o zwalczaniu chorób zakaźnych. Jednak  w przypadku choroby COVID-19 , problem polega na tym , że są one jakby podwójnie wzmocnione. Choćby strój ochronny czy kwestia mycia rąk.

Chciałbym jeszcze raz wrócić do sprawy procedur. One muszą zazębiać się jak trybiki  maszyny.  Uzyskany wymaz trzeba wysłać.  Trzeba przygotować skierowanie, raport do sanepidu, trzeba zgłosić podejrzenie. To wszystko robimy i to jest bardzo dużo zadań, które się pojawiły nagle. A chodzi o to, aby te trybiki dobrze działały, aby maszyna chodziła gładko.  To była i jest nadal bardzo ciężka praca.

DT; Panie doktorze procedury są ważne, ale  chyba najważniejszą częścią tej ,,maszyny” są ludzie , personel medyczny.

AB; W walce z koronawirusem  najważniejszy jest personel : zarówno lekarze, pielęgniarki, jak i osoby, które pomagają, chociażby personel  sprzątający. Wszyscy są bardzo zaangażowani. Walka  zabiera bardzo wiele czasu, także z tego względu, że musi być dokumentacja i że trzeba współpracować z naszym powiatowym sanepidem. Z inspektorem sanitarnym pracuje nam się bardzo dobrze. Ułatwiamy sobie nawzajem życie. To wymaga także współpracy z laboratoriami, które wykonują badania. Dzięki operatywności naszego laboratorium i zarządu udało nam się nawiązać taką współpracę, że te wyniki spływają w ciągu godzin. Nie czekamy nie wiadomo jak długo. W ciągu 12 najpóźniej 15 godzin jest wynik. To jest bardzo istotne z uwagi na to, że trzeba podjąć decyzję kliniczną. Jednym słowem, żeby to wszystko zadziałało bardzo wiele osób musi pracować na pełnych obrotach. Musi pracować solidarnie i wspólnie. Jestem mile zdumiony operatywnością naszych pracowników. Przecież ani pielęgniarek, ani lekarzy na studiach nie uczy się radzić sobie z epidemią. Stąd jestem bardzo wdzięczny personelowi, który mi podlega, za to wszystko.

Ta walka przebiega  w o wiele trudniejszych warunkach, niż normalnie. Każdy kto pracuje na tym oddziale musi być odpowiednio zabezpieczony: przyłbica, gogle, obuwie ochronne, kombinezon, maseczka i to ta w standardzie FFFP 2 lub FFFP 3. W taki stroju wytrzymać długo jest  trudno, bo jest zwyczajnie bardzo  gorąco, a jeszcze trzeba przy tym chorym pracować: pobrać krew, zrobić EKG, RTG. To jest cały ogrom. Wszystko staje się dwa razy trudniejsze. Wymaga to wiele ofiar ze strony personelu.  

DT: Czy tych środków ochrony macie pod dostatkiem, bo słychać że potrzeby szpitali są w tej przestrzeni duże, a dostawy kuleją.

AB: Mamy dość sprzętu, ale nie jest taki, jakiego bym  sobie życzył. Oczywiście jest na tyle bezpieczny, że umożliwia pracę. Zasadą jest też minimalizacja czasu kontaktu z chorym. Staramy się go zbadać szybko, dokładnie. Podejmować wiele decyzji na raz i je realizować w jednym czasie po to, żeby zminimalizować  kontakt  chorego z personelem. W wytycznych  podkreśla się, że oprócz tego, jak bardzo zakaźny jest SARS-COV-2, ważnym czynnikiem jest czas przebywania w jednym pomieszczeniu. Jeżeli jest to do  15 min. z zachowaniem wszystkich środków ostrożności, to ryzyko dla personelu jest nieduże.

Nasz personel jest dobrze wyszkolony i przestrzega wszystkich reguł.  Były szkolenia, są filmiki instruktażowe. Prawidłowe  zdjęcie kombinezonu, żeby nie dotykać zewnętrznej części to jest niemal akrobatyka sportowa. Dłużej zajmuje rozebranie się niż ubranie. Ale to w kwestii naszego bezpieczeństwa leży, żebyśmy pojęli tę technikę.

 Mamy dość rękawic, mamy dość sporo maseczek różnych klas bezpieczeństwa. Mamy pod dostatkiem kombinezonów, są  przyłbice, gogle, środki dezynfekcyjne. Zawsze zakładamy podwójne rękawice.

To  wszystko minimalizuje ryzyko. Oczywiście, nawet w pełni wyposażony człowiek w najnowsze i najlepsze środki, też ryzykuje. To jest ten ułamek procenta, że się zarazi. Dlatego jestem  zadowolony, że udało nam się przetestować kilkudziesięciu pracowników szpitala. Często z takich newralgicznych miejsc w szpitalu jak SOR. Ja też już miałem taki test. Na szczęście wszyscy jesteśmy ujemni.

DT; Panie doktorze oddział działa, ale szpital do tej pory nie został przekształcony?

AB; Decyzja nie zapadła. Ciągle stoimy w rozkroku.  Ja jako wieloletni diagnosta, internista, zawsze powtarzam, że lepsza jest diagnoza nawet zła, ale żeby była. To jest lepsze i dla pacjenta i dla lekarza, bo wtedy przynajmniej wiadomo co robić, można się dostosować. Dziś  nie pracujemy normalnie, co u części personelu  wywołuje poczucie frustracji. My jesteśmy przyzwyczajeni do pracy z ludźmi.

 Szpital bez pacjenta jest tworem martwym. Stąd to jest jedno z zastrzeżeń, które mam do tego systemu. Chciałbym, żeby zrozumiano, że my musimy mieć jasną sytuację. Albo jesteśmy szpitalem zakaźnym jednoimiennym, do czego jesteśmy przygotowani de facto, albo nie jesteśmy i zaczynamy normalnie leczyć.

Ta sytuacja dla nas jest  niekomfortowa jeszcze z innego powodu. Ponieważ jako firma,  ponosimy straty finansowe. I to wymierne. To się da policzyć, ile my tracimy.

DT; Proszę mi powiedzieć , co w takim razie dzieje się z pacjentami waszego szpitala.

AB; Nasz szpital  zazwyczaj  mieliśmy przepełniony. Teraz chory, który jest przyjęty  musi wykazywać cechy zagrożenia życia. Wtedy nie mamy wyboru; życie trzeba ratować. Można powiedzieć, że nasze życie społeczne uległo redukcji, więc wypadków jest automatycznie mniej, złamań jest mniej. Ale zawały czy udary są nadal. Takiego chorego musimy przyjąć.

 Ale jest cała masa ludzi, którzy powinni mieć planowe badania, zabiegi, cała sfera onkologii.  Ci chorzy nadal istnieją. Nie wiadomo, jaka będzie ich sytuacja zdrowotna, jeżeli za miesiąc, dwa czy trzy, a może za pół roku wrócimy do normalnego funkcjonowania. Co się z nimi stanie? Z chorymi z powiatu kościerskiego. To także ok. 50 proc. pacjentów, którzy są  spoza powiatu. Jesteśmy taką jednostką na całe południe województwa.  My tego nie wiemy do końca, czy oni sobie radzą. To jest bardzo niebezpieczne, bo choroby się nie skończyły. Oni nadal potrzebują pomocy.

DT; Dziękuję za rozmowę.

Życie, najlepszy ze scenarzystów, dopisało nieoczekiwaną puentę. Od 24 kwietnia br. dr Arkadiusz Błaszczyk znalazł się decyzją Inspekcji Sanitarnej w kwarantannie domowej z powodu kontaktu z jednym z nosicieli wirusa.

Upewniliśmy się, że ryzyko zakażenia jest u niego minimalne i że pozostaje w dobrym zdrowiu.

Komentarze