Na sygnale Region

Region. Jak długo bandyci drogowi będą drwić z przepisów prawa?

Prowadzą samochód w takim stylu w jakim żyją na co dzień

Czy dramat z Łebieńskiej Huty jest jakąś przestrogą?

W ostatnich dniach opinią publiczną na Kaszubach i w całej Polsce wstrząsnęła tragedia jaka wydarzyła się w Łebieńskiej Hucie, gmina Szemud, o której pisaliśmy wcześniej dwukrotnie. Będący pod wpływem narkotyków i alkoholu drogowy psychopata bez uprawnień do kierowania pojazdami, zmasakrował grupę chłopców, wjeżdżając w nich samochodem. Bandyta uciekł z miejsca wypadku, lecz szybko został namierzony i zatrzymany.

Efektem makabrycznego rajdu przymulonego i odrętwionego umysłowo troglodyty, była śmierć na miejscu tragedii 10-letniego chłopca i ciężkie obrażenia trzech pozostałych, z których jeden ma urwaną nogę. Doprowadzony do prokuratury usłyszał kilka zarzutów, kierowania pojazdem pod wpływem środków odurzających oraz w stanie nietrzeźwości, ucieczka z miejsca zdarzenia, nieudzielenie pomocy medycznej ofiarom wypadku oraz najważniejszy – spowodowanie wypadku w którym jedna osoba poniosła śmierć a trzy pozostałe obrażeń ciała. W miniony piątek Sąd Rejonowy w Wejherowie zastosował wobec sprawcy tragedii 33-letniego Marcina R. środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na 3 miesiące. Grozi mu do 20 lat więzienia.

Jak informuje wejherowska policja, sprawca tego makabrycznego wypadku był agresywny w czasie wykonywania czynności z nim, nie poddał się dobrowolnie badaniu na trzeźwość oraz obecność narkotyków, co spowodowało konieczność zastosowania siłowych procedur. W kwietniu 2025 r. decyzją sądu zatrzymano mu prawo jazdy za kierowanie pojazdem pod wpływem środków odurzających, a wcześniej karany był za identyczne przestępstwo w Danii. Teraz polskie organy ścigania wystąpiły do duńskich władz o informacje o przestępstwach dokonywanych na terenie tego państwa przez Marcina R., gdyż będzie to miało znaczenie dla polskiego śledztwa.

Do alkoholu z czasem doszły narkotyki

Z każdym rokiem zmienia się nastawienie Polaków do pijanych kierowców. Kilka dziesięcioleci temu, nietrzeźwy kierujący spotykał się nawet z aprobatą społeczną, gdyż uważano, że nie jest to problem mogący mieć wpływ na bezpieczeństwo powszechne. Spotykać można było takie argumenty, że: „pojedzie powoli to nic się nie stanie”, „to tylko kawałek drogi”, „nie ma się czym przejmować, milicja nie łapie w tym miejscu”, „jak cię złapią to się dogadasz”, „co się może stać?”, itp. Zatrzymywanie prawa jazdy pijanym kierowcom, było wymierzane przez sądy sporadycznie, zazwyczaj wtedy kiedy powodowali ciężki wypadek. Z czasem, pod wpływem wielkich kampanii informacyjnych, zaczęło się to zmieniać. Przemiany ustrojowe spowodowały jednak w późniejszym okresie dostęp do środków odurzających i narkotyków, co wykreowało nowy problem, czyli kierujących prowadzących pojazdy pod wpływem tychże środków. Gdy do tego dodamy wieczne braki kadrowe w polskiej policji, sięgające obecnie 13,5 tys. wakatów, to kreuje się obraz, że po pierwsze nie ma powszechnej świadomości i mody na wyłącznie „trzeźwą jazdę” i po drugie, nie ma zasobów ludzkich, aby należycie zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców na drogach publicznych.

Niewielu pijanych kierowców trafia do więzienia

Poza tym przepisy prawa są tak skonstruowane a praktyka orzecznicza tak wykształcona, że tylko kilka procent ujawnionych przez służby pijanych kierowców, zostaje odizolowanych od społeczeństwa, czyli trafia do zakładów karnych. Ponad 90 proc. skazanych otrzymuje wyroki w zawieszeniu. Z jednej strony jest to dobre, gdyż państwo czyli obywatele nie utrzymują takiego człowieka w więzieniu zapewniając mu darmowy wikt i opierunek, jednak z drugiej strony rodzi się poczucie pozornej bezkarności, że: „dadzą mi wyrok w zawieszeniu, jakąś grzywnę i wszystko szybko rozejdzie się po kościach”. To rozzuchwala i powoduje, że taki niedojrzały człowiek, ponownie po pijanemu wsiada za kółko i w swoim chorym mniemaniu ryzykuje tylko jednym, żeby nie dać się zatrzymać przez policję. Reszta się nie liczy. Nie ma dla niego znaczenia, że ma zaburzoną zdolność psychofizyczną, opóźniony czas reakcji, że może zabić jakieś dziecko którego w porę nie dostrzeże, że może mieć wpływ na życiowy los wielu ludzi, których trwale skrzywdzi. Tacy ludzie nie zastanawiają się nad kosztami społecznymi swoich zachowań. Jest to dla nich głęboka abstrakcja, coś czego nie są w stanie zrozumieć a tym bardziej przewidzieć. Jak mówią psychologowie społeczni, tak samo zachowują się na drodze jak żyją na co dzień. Skutki są zazwyczaj opłakane a rzecz dotyczy znacznego odsetka społeczeństwa.

Jak walczyć z odurzonymi kierowcami?

Od pewnego czasu ciągle słychać zapewnienia o zaostrzaniu kar dla pijanych piratów, o nowej kategorii przestępstwa – zabójstwa drogowego, o konfiskacie samochodów, co niezbyt dobrze zdaje egzamin a różnych przestróg i apeli policji słyszymy co rusz bez liku. 10-letni Igor dla wielu jest tylko liczbą w statystyce. Dla rodziców, bliskich, znajomych i uczniów szkoły w Łebieńskiej Hucie, to jednak niewyobrażalny dramat, którego nigdy nie zapomną i który odcisnął piętno w ich psychice na całe życie. Z komunikatu szkoły wynika, że uczniowie i pracownicy placówki zostali otoczeni opieką psychologiczną. Pijany i naćpany psychopata najbliższe lata spędzi z pewnością w więzieniu, słusznie odizolowany od społeczeństwa. Jednak pewne jest, że niebawem znowu wydarzy się podobna tragedia. Bo nie ma ostracyzmu społecznego dla takich zachowań, nie publikuje się wizerunku i danych personalnych bandytów drogowych, nie podwyższa się im składek OC za samą jazdę po pijaku, nie orzeka prac społecznie użytecznych, nie stwarza się adekwatnych rozwiązań prawnych. Tymczasem pijani i odurzeni psychopaci na drogach, dalej …tak prowadzą samochód jak żyją na co dzień. I co najgorsze ciągle chcą wsiadać do tego samochodu, często przy milczącej aprobacie rodziny. A różne instytucje, organizacje społeczne, stowarzyszenia, instytuty, oraz władze ustawodawcze niewiele mogą zdziałać, by ten styl życia zmienić.

BM

Komentarze