Sponsorowane

Michał Kowalski o wysiedleniach z Gdyni

W czasie II wojny światowej z Gdyni wysiedlono tysiące osób. Mieszkańcy, którzy opuszczali miasto, zostawiali tu dorobek życia. Mogli zabrać ze sobą jedynie bagaż podręczny. Mijają 84 lata od wysiedleń ludności polskiej z Gdyni. Z tej okazji w mieście odbyły się oficjalne uroczystości upamiętniające tamte wydarzenia.

To jedna z najważniejszych gdyńskich rocznic, która przez lata była przemilczana. Dziś, kiedy już stoi Pomnik Gdynian Wysiedlonych pamięć ma swoje miejsce. Tam spotykają się co roku mieszkańcy i ci, którzy przeżyli gehennę wysiedlenia. Jest ich już coraz mniej. Dlatego trzeba pamiętać o ich przeżyciach i o edukacji, która ma dać przyszłym pokoleniom świadectwo tych dramatycznych wydarzeń z początków okupacji w Gdyni w 1939 roku. Ponad 80 tysięcy mężczyzn, kobiet, dzieci, starców została zapakowanych do wagonów i wywiezionych w różne miejsca na terenie okupowanej Polski, cześć trafiła do obozów koncentracyjnych. Wśród nich większość stanowili mieszkańcy, którzy w okresie międzywojennym budowali miasto z morza i marzeń. Wielu nie wróciło do Gdyni, gdyż zabrała ich wojna. Ci, którym udało się przeżyć koszmar okupacji niemieckiej, wrócili i rozpoczęli budowę miasta ponownie. Dziś ich potomkowie są dumnymi mieszkańcami, którzy kochają swoje miasto i robią wszystko, by żyło się w nim tak, jak chcieli jego budowniczowie z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku – podkreśla Michał Kowalski, uczestniczący w dzisiejszych obchodach pod Pomnikiem Gdynian Wysiedlonych, Prezes Stowarzyszenia Nasze Pomorskie.

Główne uroczystości upamiętniające 84. rocznicę wysiedlenia ludności polskiej z Gdyni zorganizowano we wtorek, 10 października. Ich uczestnicy najpierw złożyli kwiaty i zapalili znicze pod tablicą pamiątkową, która znajduje się na fasadzie Dworca PKP Gdynia Główna. Potem obchody przeniosły się przed pomnik Gdynian Wysiedlonych.

Okolicznościowe przemówienia wygłosili Andrzej Krajniak – członek zarządu stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych oraz Joanna Zielińska – przewodnicząca Rady Miasta Gdyni.

– 80 tysięcy gdynian wysiedlono. Ilu przeżyło? Trudno powiedzieć. W transportach zginęło sporo ludzi. Podobnie jak na niewolniczych robotach. Ci, którzy przeżyli, starali się jak najszybciej wrócić tutaj, do swojej ukochanej Gdyni. Przecież nasi ojcowie budowali to miasto, z którym jesteśmy bardzo mocno związani – powiedział Krajniak.
Niemiecki dowódca wojsk okupacyjnych w Gdyni już od samego początku domagał się, aby ludność polską z Gdyni wysiedlić. Należało zrobić miejsce dla Niemców, którzy mieli tu przybyć z kilku krajów nadbałtyckich, port zaś gdyński miał mieć wybitnie charakter portu wojennego, a zatem Polacy byli tu niepożądani.

Jedną z pierwszych rodzin już na początku września wyrzuconych ze swego domu była rodzina znanego gdyńskiego adwokata Roszczynialskiego, który mieszkał w Orłowie. Niemcy gdy zajęli położone tuż obok granicy Kolibki, wkroczyli także do jego domu. Matce wraz z małymi dziećmi kazano pod pozorem rewizji wyjść z domu, później nie pozwolono jej wrócić nawet po najpotrzebniejsze rzeczy. Sam adwokat Roszczynialski ukrywał się, zaś jego dwaj bracia – Hipolit Roszczynialski, wójt Rumi, zginął w Piaśnicy 11 listopada 1939 roku, a drugi brat, ks. prałat Edmund Roszczynialski, proboszcz wejherowskiej fary został zamordowany w Cewicach. Masowe wysiedlenia rozpoczęły się w październiku 1939 roku. Zachowało się zarządzenie niemieckie rozplakatowane na ulicach Gdyni nakazujące opuszczenie domów i pozostawienie całego swego mienia za wyjątkiem ręcznego bagażu, a w drzwiach należało pozostawić klucze. Z tej wyjątkowej okazji skwapliwie skorzystali niemieccy sąsiedzi wysiedlanych Polaków, by po ich wyjściu splądrować mieszkania. Gdynia liczyła przed wojną 127 tysięcy mieszkańców, z tej ilości około 80 procent brutalnie wysiedlono wywożąc bydlęcymi wagonami, bez pożywienia i picia, w chłodne, a następnie i mroźne dni tamtej jesieni i zimy 1939 i 1940 roku. Pisarka Maria Odyniec wspomina w swych wojennych zapiskach zdarzenie, którego była naocznym świadkiem. Pewnego zimowego dnia do Krakowa przybył, po cichu zapowiadany przez polskich kolejarzy, pociąg towarowy z wysiedlonymi gdynianami. Krakowianie czekali z kocami na ich przybycie, ale niemiecka straż nie pozwalała się zbliżać oczekującym Polakom. Gdy jednak po przybyciu pociągu i po otwarciu wagonów wyniesiono z nich kilka trupów zmarłych w czasie transportu starszych ludzi i małych dzieci – krakowianie przerwali kordon i rzucili się na ratunek przybyłym. W Krakowie działał wówczas pod egidą ks. kardynała Stefana Sapiehy obywatelski komitet pomocy wysiedlonym i to on zaopiekował się przybyłymi gdynianami.

Wiele tragicznych sytuacji towarzyszyło tym masowym wywózkom. Jedna z wysiedlonych gdynianek wspomina jak w Łodzi, dokąd ich wysiedlono, została rozdzielona ze swoją matką, którą wywieziono na roboty do Niemiec, ją zaś, jedenastoletnią dziewczynkę, wzięła jako pomoc domową jakaś Niemka. Gdyby jej nikt sobie „nie wybrał” to trafiłaby do obozu dla dzieci, który wówczas Niemcy zorganizowali w Łodzi. Część tak wydartych rodzicom dzieci była później poddana germanizacji.

Po wojnie większość wysiedlonych, którzy przeżyli lata okupacji, powróciła do Gdyni.

Komentarze