Według Narodowego Programu Szczepień wyznaczono pierwszeństwo szczepień dla poszczególnych grup społecznych i zawodowych w czterech etapach. Niestety nie ma tam wzmianki o priorytetowym szczepieniu grupy zawodowej mającej codzienny kontakt z tysiącami osób. Sprzedawcy sklepowi, bo nich mowa, znaleźli się w ostatniej „pozostałej części populacji dorosłej”.
Abstrahując od tego, ilu sprzedawców sklepowych chce się zaszczepić a ilu nigdy szczepionki nie przyjmie, to zastanawia a według związków zawodowych mocno oburza, sposób potraktowania tej grupy zawodowej przez rząd. A przecież sprzedawcy sklepowi codziennie mają do czynienia z tysiącami klientów, a w skali kraju z milionami osób, wśród których z całkowitą pewnością, są osoby zakażone Sars-CoV-2 i chore na Covid-19. Jednak pytany o ten fakt szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk, odpowiedzialny za realizację Narodowego Programu Szczepień, stwierdził, że inne grupy zawodowe są ważniejsze z punktu widzenia funkcjonowania państwa i że trzeba było podjąć jakieś „trudne wybory”.
Czy „trudne wybory” są racjonalne?
Nikt nie kwestionuje, że jako pierwszy powinien być zaszczepiony personel medyczny. Jednak już wątpliwości budzi fakt, dlaczego rozciągnięto to na wszystkich pracowników podmiotów medycznych? Czy księgowa w szpitalu lub laborant, którzy nie mają styczności z chorymi, są bardziej narażeni na zakażenie niż kasjerki w wielkim supermarkecie, wybijające na jednej zmianie po 1000 paragonów? Pierwszym etapem NPS objęto za to m.in. żołnierzy, policjantów, nauczycieli, urzędników i pracowników wymiaru sprawiedliwości, pracowników wodociągów, zakładów energetycznych, telekomów, gazowników, ochotników z WOT, TOPR czy GOPR. Nikt z tych osób nie ma nawet w ułamku tak szerokiej, codziennej styczności z niegraniczoną ilością klientów jak sprzedawcy, którzy zepchnięci zostali do ostatniego czwartego koszyka szczepień.
Czym grozi masowe zamykanie sklepów spożywczych?
O specyfice koronawirusa, który na szczęście nie chce masowo atakować pracowników sklepów detalicznych, napisano już sporo, także wciągając to w klimaty tzw. teorii spiskowych. Jak powiedział nam wiceprezes Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Żukowie – Jerzy Blok, mimo grożącego niebezpieczeństwa zakażenia sprzedawców GS, „w ogóle nie było mowy aby ograniczyć działalność sklepów”.
– To dla nas misja, odpowiedzialność społeczna aby dać ludziom możliwość zrobienia zakupów żywności. Stąd uważam, że trzeba tym naszym paniom w sklepach codziennie dziękować, bo one są na pierwszej linii frontu – powiedział J. Blok.
Przestroga związków zawodowych
Tymczasem jak przestrzegają związki zawodowe pracowników handlu, trudno wyobrazić sobie, do czego mogłoby dojść, gdyby wskutek masowego zakażenia koronawirusem kasjerek, dystrybutorów towaru, pracowników działów sprzedaży, sklepowych pracowników ochrony, doszło do przerwania codziennego łańcucha dostaw i braków podstawowych produktów spożywczych na sklepowych półkach. Bójki o chleb, zamieszki przed sklepami i głód – to tylko najłagodniejszy scenariusz jaki można sobie wyobrazić. Sytuacja jest o tyle poważna, że ryzyko zakażenia pracowników sklepu jest spore. Pracownica delikatesów Max&Xavier w Żukowie przy ul. Gdyńskiej powiedziała nam, że kasjerka sklepowa nie ma instrumentów aby wymusić na nie stosujących się do obostrzeń klientach założenie maski. A przecież ten klient może nawet nie wiedzieć, że już jest zakażony i rozsiewa wirusa na lewo i prawo. Być może wpływ na takie potraktowanie sprzedawców detalicznych przez rząd ma fakt, że handel znajduje się głównie w rękach prywatnych. A władze kraju bardziej troszczą się o pracowników sfery budżetowej. Jednak to, że pracujący samotnie archiwista sądowy czy pracownik wodociągów, może szczepić się w pierwszej kolejności a sprzedawca w ostatniej, budzi u tych drugich ogromny niesmak.
BM