Gmina Przodkowo Sport Wywiady

Sopot. Cavaliada z udziałem Fularczyk Horse Team. Aleksander Fularczyk znowu na podium

Od czwartku do niedzieli w sopockiej Ergo Arenie odbywała się kolejna edycja międzynarodowych zawodów jeździeckich pod nazwą CAVALIADA. Wśród startujących tam zawodników był pochodzący z Kczewa koło Przodkowa Aleksander Fularczyk ze swoim teamem. Choć najmłodszy ze startujących, to znów pokazał klasę.

Cavaliada to wielkie święto halowego jeździectwa. To największy w Polsce cykl halowych zawodów jeździeckich. Unikalny na skalę kraju jest fakt, że w jednym miejscu i czasie spotykają się ze sobą przedstawiciele czterech konkurencji jeździeckich: skoków przez przeszkody, WKKW, ujeżdżenia i powożenia.

W Sopocie odbyła się po raz drugi. Trwała cztery dni. Czas ten bogaty był w sportowe emocje i pokazy. W ubiegłym roku przyciągnęła ponad 10 tys. osób, a w tym roku było ich jeszcze więcej.

Aleksander Fularczyk na podium

W zawodach wystartował też Fularczyk Horse Team, w którego skład wchodzi Aleksander Fularczyk jako woźnica oraz luzacy Radosław Falów i Maciej Stromski.

Rok temu A. Fularczyk startował tu po raz pierwszy, jako nikomu w środowisku nieznany, młody pasjonat tego rodzaju sportu i od razu pokazał pazura zdobywając brąz. Przez ten czas zdążył już poznać areny, na których rozgrywane były pozostałe Cavaliady w Polsce. I to jak się pokazał. Ma na swoim koncie już trzy zwycięstwa. W Sopocie obok niego startowały tuzy tego sportu, wielokrotni mistrzostwie Polski. Jednak to młody A. Fularczyk był najszybszy i bezbłędnie pokonał tor przeszkód, zdobywając czwarte, upragnione zwycięstwo.

Gratulujemy sukcesu.

D. Tryzna 

Z Aleksandrem Fularczykiem, zwycięzcą w powożeniu zaprzęgami czterokonnymi na Cavaliadzie w Sopocie rozmawiał Dariusz Tryzna, redaktor naczelny.

Jak jeździło się na sopockiej Cavaliadzie?

Łatwo nie było. Konkurentami byli aktualni mistrzowie Polski. Stąd może w czwartkowym konkursie zaliczyłem eliminację. Co prawda nic mi nie zaszkodziła, bo liczą się cztery najlepsze starty spośród siedmiu eliminacyjnych. Uważam, że ten sobotni konkurs był dla mnie najtrudniejszy. W sopockiej arenie był wtedy rekord frekwencji, a dla mnie jazda przed publicznością jeszcze nadal jest trochę stresująca, paraliżująca. Słyszałem ten doping naszych kibiców. Było naprawdę głośno. Widziałem kaszubskie flagi. Chciałem wyjść z twarzą po tej czwartkowej wpadce. Udało się. Cieszę się, że zdobyłem czwarte potrzebne mi zwycięstwo.

Na filmiku widać, że jechaliście dosyć swobodnie.

To tak się wydaje. Startując w takim zaprzęgu naprawdę jest co robić. Mamy cztery konie, dwóch luzaków. Pojedynczy tor był bardzo trudny. To gdzie przeszkoda maratonowa powinna nam sprawiać najwięcej trudności, to jednak pojedyncze kegle, czyli te pachołki stwarzały największe problemy, ponieważ były bardzo ciasno ustawione i w niesprzyjających skosach. Było co robić. Tam też miałem przy jednym okserze, gdzie mamy ustawione dwie obok siebie bramki, naprawdę centymetry mnie uratowały. No i nie zrobiłem tam zrzutki. Na filmiku naprawdę widać, że miałem tam dużo szczęścia. Gdybym już to ściął, to doliczono by 4 sekundy, a w sobotę wygrałem o 0,12 sekundy, więc ta jedna zrzutka wyeliminowałaby mnie całkowicie.

Czyli jest tak wysoki i wyrównany poziom startujących w Cavaliadzie?

Tak. W zeszłym sezonie proszę sobie wyobrazić, że przegrałem o 0,04 sekundy. Nasza czołowa szóstka w kraju jeździ generalnie na podobnym poziomie. Zdaję sobie sprawę z tego, że akurat mój sobotni konkurs nie był na miarę jakiejś perfekcyjnej jazdy. Dwa razy miałem tak, że konie się zawahały. Praktycznie w jednym momencie koń się zatrzymał, a ja zdążyłem to na tyle nadrobić, że na tych odcinkach długich musiałem dużo przyśpieszyć, żeby wyrównać.

Co trzeba i ile czasu trzeba, żeby osiągnąć taki perfekcjonizm?

Ja w zaprzęgach czterokonnych jeżdżę 1,5 roku. Wcześniej jeździłem zaprzęgami 1-konnymi lub parokonnymi. Przez ten czas dużo się nauczyłem. Dużo treningów. Oczywiście najważniejsza jest tu pamięć mięśniowa. Konie z przodu tzw. konie lejcowe prowadzę jedną parą lejc, a niezależnie drugą parą lejc prowadzę konie dyszlowe, te które są z tyłu. Przy każdym zakręcie muszę inaczej pracować z lejcami. Najwięcej uwagi wymagają konie z przodu. Czasami muszą się złamać do 90 stopni, podczas gdy te z tyłu jeszcze idą prosto. Te 1,5 roku minęło na bardzo intensywnych treningach. Aby osiągnąć umiejętności to nie tylko sprawa treningów.

Dziękuję za rozmowę.

Dalsza część rozmowy w następnym numerze naszego tygodnika.

Komentarze